Niedzielny poranek...wreszcie zaświeciło dla nas słoneczko..
Wczoraj poćwiczyłam sobie tak:
Rozgrzewka: trochę rożnych dywanówek, wygibasów, brzuszków
Ćwiczenia : 100 podskoków-10 przysiadów -20 pompek,100 podskoków-10 przysiadów-15 pompek, 100 podskoków-10 przysiadów -10 pompek , 100 podskoków-10 przysiadów -10 pompek, 100 podskoków-10 przysiadów -10 pompek.
Seria ćwiczeń z hantlami + rozciąganie.
Całość zajęła mi zaledwie 20 min ale wiem ze bylo wystarczająco.
Przez chorobę troszkę chyba schudłam, uda jakoś tak nieładnie wklęsły od środka..
ale juz chyba doszłam do siebie bo nadrobiłam i sobie zdrowo pojadłam.
To byl mój pierwszy trening od tygodnia. a to byl ciężki tydzień.
Jak juz wspominałam .. przeżyłam ostatnio chwile grozy.. Wiecie ze mam nadpobudliwego synka. Wszędzie go pełno. Ponad tydzień temu przewrócił na siebie meblościankę!! To sie stało tak szybko ze nie miałam jak zareagować. Wyciągnęłam go .. okazało sie ze miał poobijany cały dól pleców i kilka siniaków. Zrobiliśmy wszystkie badania żeby wykluczyć krwotoki i obrażenia wewnętrzne i na szczęście jest zdrowy. To był cud bo dzisiaj juz biega i szaleje :) Nieraz juz moja rodzina była cudownie ochroniona. Dziadek 3 razy uniknął śmierci. Dwa razy na wojnie (raz do niego ruscy strzelali a raz bomba spadła obok i wrzuciło go do piwnicy) a trzeci raz na kopalni jak zamienił sie z kolegą na inną zmianę i akurat jak go nie bylo to był wypadek. A byl ratownikiem i później ratował swoich kolegów. Wielu nie przeżyło. Babcia wygrała z rakiem. Mama miała poważny udar mózgu a dzisiaj normalnie funkcjonuje. A największy cud to uzdrowienie mojego taty mimo ze lekarze nie dawali mu szans...
I wszystko byłoby pięknie gdyby nie to ze Doduś w szpitalu zaraził sie rotawirusem... chorowaliśmy jeden po drugim. Dzieci się nacierpiały. Niema nic straszniejszego niz cierpienie dzieci. Niby wiem ze na tym świecie wszystko ma sens, nic nie dzieje sie bez przyczyny i niema tego złego co by na dobre nie wyszło. Wiele razy tego doświadczyłam i ciągle doświadczam. Wiem ze wszystko co tu sie dzieje na ziemi to lekcja. Kazde cierpienie ma nas czegoś nauczyć, wzmocnić itp. Dlatego długo myślałam dla czego dzieci musiały tyle cierpieć. Myślałam i myślałam i wywnioskowałam ze moze to dzieci w jakiś sposób wzmocni..albo troche da do zrozumienia ze życie nie zawsze jest takie piękne. To wspólne cierpienie wzmocniło nasza rodzinę...nasze więzi. Miedzy mną a mężem jest lepiej a dzieci nabrały jakby więcej zaufania. Tak bardzo staraliśmy sie im ulżyć na rożne sposoby... Nie żałuje tez ze tak długo karmiłam piersią bo dzięki temu córeczka łagodniej przeszła tą chorobę No a ze była prawie tylko na cycusiu to troszkę jej juz sie obrzydł Tym sposobem moze wreszcie mnie uwolni :P Nie pije juz tyle w nocy tylko ładnie śpi i często juz go nie chce. Mysle ze ponad 2 latka to najlepsza pora na pożegnanie z "titutem" .
A czego ja sie nauczyłam? ..tego ze muszę jeszcze więcej czasu poświęcać dzieciom, bardziej dbać o bezpieczeństwo i higienę. Mężuś bardziej mnie docenił. Wie teraz ze on także musi o nas bardziej dbać.
Dzisiaj wszyscy cieszymy sie pięknym wiosennym dniem i zdrowymi brzuszkami.
pozdrawiam Wszystkich!!
ps.. zmarnowała mi sie cześć kiełków rzodkiewki bo przy tej chorobie nie ma szans na jedzenie takich rzeczy :(
ominął mnie tez koncercik zespołu Oberschlesien który byl niedaleko.
Ale chociaż mężuś byl za nim zachorował.
pozdrawiam!!!